Na początek garść poezji staroarabskiej
Najdawniejsza poezja arabska to liryka w pełnym tego słowa znaczeniu. Swoje utwory autorzy najprawdopodobniej wyśpiewywali albo raczej śpiewnie recytowali, być może nawet przy akompaniamencie jakiegoś prostego instrumentu strunowego, typu rababa (ربابة), tak jak to jeszcze i dzisiaj czynią poeci beduińscy. Średniowieczne źródła wspominają, że podczas recytacji poeci przedislamscy mieli zwyczaj wymachiwać do rytmu kijami.
Najstarsza zachowana w piśmie poezja arabska to utwory pod względem języka i formy w pełni ukształtowane. Nie zawierają one praktycznie nic, co pozwalałoby prześledzić wcześniejszą drogę ewolucyjną, jaką klasyczny wiersz niewątpliwie musiał przejść. Brak w nich przykładów etapów pośrednich. Twórczość ta – która jeszcze w pierwszym wieku islamu istniała wyłącznie w przekazie ustnym – wraz z bujnym rozkwitem piśmiennictwa arabskiego na przestrzeni ósmego i dziewiątego stulecia „materializuje się” i popularyzuje w tempie niemal lawinowym, przelewana na papirus, pergamin i papier. Jej gromadzeniem i dokumentowaniem zajmują się wytrawni antologiści. Niektórzy z nich w poszukiwaniu autentycznej poezji arabskiej wyruszają na pustynne szlaki, przepytując lokalnych rapsodów i bardów, spisując zasłyszane wieści o życiu i plemiennych powiązaniach mniej lub bardziej znanych poetów minionej i współczesnej im epoki. Owocem ich pracy stają się bogate zbiory wierszy. Przez całe wieki poezja okresu przedmuzułmańskiego uważana była za fundament arabskiej literatury. Na długie stulecia wytyczyła poetyckie standardy i po dziś dzień uważana jest za skarbnicę języka i kultury arabskiej.
Na początku, aż po okres wczesnego islamu, poezja arabska miała w przeważającej mierze koloryt beduiński. Dominowały w niej sceny z życia koczowniczego – karawany jucznych wielbłądów, obozowiska, pustynna przyroda i krajobrazy, polowania, międzyplemienne spory, potyczki i wojny, opisy męstwa i waleczności. Beduinem był też podmiot liryczny. Pogrążony w zadumie nad śladami po obozowisku samotny jeździec albo łowca, znoszący mężnie piekło pustynnego skwaru. Napiętnowany przez własne plemię wagabunda albo hulaka goniący za uciechami i poklaskiem na dworach możnych. Zapalczywiec gotów dla honoru zabić albo prawiący morały wędrowny mędrzec. Wszystko to oczywiście znajdowało odbicie w warstwie językowej; w słownictwie, doborze porównań i metaforyce.
Wraz z terytorialną ekspansją Arabów i zmieniającymi się warunkami ich bytowania oraz w miarę przejmowania, zwłaszcza przez arabskie elity społeczne, elementów kultury i stylu życia podbijanych narodów, język poetycki ewoluował. W sposób zauważalny wzbogaceniu uległa szczególnie jego warstwa leksykalno-znaczeniowa. W miejsce surowych, pustynnych obrazów pojawiać się zaczęły barwne opisy pałaców, kwitnących ogrodów, bogactwa książęcych dworów, bujnej fauny i flory. Zmieniały się też preferencje wersyfikacyjne. Poeci chętniej sięgali po formy krótsze, zarówno na poziomie budowy metrycznej jak i rozmiaru wiersza, co nadawało utworowi lekkości. Nie oznaczało to jednak całkowitego zerwania z dotychczas uprawianą poetyką. Nostalgia za tym co dawne i piękne jeszcze nieraz miała się odradzać w różnym kształcie i nasileniu.
Pod względem formy klasyczny wiersz arabski odznacza się rygorystyczną budową. Jest monorymiczny, czyli wszystkie wersy kończą się tym samym rymem. Pnadto podobnie jak antyczny wiersz grecki opiera się na powtarzalności analogicznych odcinków sylab długich i krótkich (tzw. stóp wierszowych) w wersach. Każdy wers jest rytmicznie dwudzielny, czyli składa się z dwu równoważnych półwersów. Co ciekawe, półwersy zapisywane są zwyczajowo w pewnym oddaleniu od siebie i wyrównywane do lewej, tworząc charakterystyczny układ dwóch kolumn tekstowych.
W tłumaczeniu polskim zastosowany został wiersz sylabiczny. Półwersy zapisano w oddzielnych linijkach. Monorym – praktycznie nieobecny w polskim wierszu – został natomiast zastąpiony wierszem białym.
Wybrane przykłady
Kliknięcie w znak strzałki
otwiera okienko z tłumaczeniem polskim.
Kliknięcie w znak pytajnika otwiera okienko z objaśnieniami.
اِمْرؤ القيس
بِمُنجَــرِدٍ قَيـــــدِ الأَوابِــــدِ هَيكَــلِ | وَقَد أَغتَدي وَالطَيرُ في وُكُناتِها |
كَجُلمودِ صَخرٍ حَطَّهُ السَيلُ مِن عَلِ | مِكَــرّ مِفَــرّ مُقبِلٍ مُدبِرٍ مَعـاً |
كَمــا زَلَّــتِ الصَفـــواءُ بِالمُتَنَزَّلِ | كُمَيتٍ يَزِلُّ اللِبدُ عَن حالِ مَتنِهِ |
إذا جـاش فيـــه حميُه غَلــيُ مِرْجلِ | على الذَّبلِ جيَّاش كأن اهتزامهُ |
أثـــرنَ غبـــاراً بالكديد المُرَكَّلِ | مسحٍّ إذا ما السابحاتُ على الونى |
وَيُلْوي بأثْوابِ العَنيفِ المُثقَّلِ | يَزِلُّ الغلامُ الخفُّ على صهواته |
تَتــابُعُ كَفَّيْــهِ بخَيْطٍ مُوَصَّــلِ | دَريـرٍ كَخُذْروفِ الوَليدِ أمَــرّهُ |
وإرْخاءُ سَرْحانٍ وَتَقْريبُ تَتْفُلِ | لهُ أيطلا ظَبْيٍ وَساقا نَعامةٍ |
بِضافٍ فُوَيْق الأَرْضِ لَيْسَ بأَعْزَلِ | ضَليعٍ إذا اسْتَدْرَرْتَهُ سَدَّ فَرْجَهُ |
مَداكَ عَروسٍ أوْ صَلايةَ حَنْظَلِ | كأنَّ على المتْنَيْنِ مِنْهُ إذا انْتَحى |
عُصارةُ حِنّاءٍ بشَيْبٍ مُرْجّلِ | كأنَّ دماءَ الهادياتِ بنحره |
Imruᵓ al-Qays
(zm. ok. 540)
O poranku, kiedy ptactwo jeszcze w gniazdach swych
pędzę a koń mój zwalisty od wiatru szybszy,
Zwrotny, co w przód i w tył goni, w odskoku bystry,
jak głaz skalny nurtem wartkim z wyżyn niesiony.
Gniadosz to – gładki, że derka się z niego ślizga
jak deszczu kropla po wygładzonym kamieniu.
Smukły a wigoru w nim, że w cwału tętencie,
gdy się zagrzeje, prycha niczym kocioł z warem.
Inne w ciężkim galopie tumany wzniecają
spod kopyt o ziemię dudniących, gdy on płynie.
Pacholę niemocne szybko z siodła wytrąci,
takoż i osiłkowi szaty sponiewiera.
Szybki jak bączek, co nim dziecię, w ruch wprawiwszy,
kręci i wiruje dzierżąc dłońmi za sznurki.
Zad niczym u gazeli, nogi jak u strusia,
kłus jakoby wilczy, kroki lisa młodego,
Żebra potężne, a zajdź go od tyłu, ujrzysz
ogon prosty, co aż ku ziemi rozkrok skrywa.
Gdy w zrywie, bok jego jak żarna panny młodej
albo kamień młyński, co kolokwintę zgniata.
Na jego szyi jeszcze krew łownej zwierzyny
jakby na posiwiałych włosach henny plamy.
Legendarny poeta i książę z plemienia Kinda. Autor jednej z siedmiu najsłynniejszych kasyd staroarabskich, której fragment powyżej. Gdy zabito mu ojca, miał poprzysiąc zemstę na Banu Asad, plemieniu sprawcy.
عَمْرو بن كُلْثوم
وَلا تُبْقي خُمُورَ الأَنْدَرينا | ألا هُبِّي بصَحْنِك فَاصْبحينا |
إذا ما المـاءُ خــالَطَها سَخينا | مُشَعْشَعةً كَأَنَّ الحُصَّ فيها |
إذا مـا ذاقَهــا حَتّى يلينـــا | تَجُورُ بِذي اللُبانةِ عنْ هَواهُ |
عَلَيْـهِ لمـالِهِ فيهـا مُهينــــا | تَرى اللَّحزَ الشَحيحَ إذا أُمرَّتْ |
وكانَ الكَأْسُ مَجْراها اليَمينا | صَبَنْتِ الكأْس عَنّا أُمَّ عَمْرٍو |
بِصاحِبِكِ الَّذي لا تُصْبحينا | وَما شَرّ الثلاثةِ أمَّ عَمْرٍو |
وَأُخْرى في دِمَشْقَ وَقاصِرِينا | وَكَأْس قَدْ شَرِبْتُ بِبَعَلْبَكٍ |
مُقَدَّرةً لَنــا وَمُقَدَّرِينــــــا | وَإنّا سَوْفَ تُدْرِكنا المَنايا |
ᶜAmr Ibn Kulṯūm
(526-584)
Ocknij się dziewko i pić nam nalewaj
a nie skąpże nam z Andaryny wina.
Które niczym szafranem przyprawione,
jakby doń wrzątku dolano się pieni.
Cnotliwego z drogi cnoty odwiedzie,
jeśli się napije wnet się rozklei.
Spójrz, jak skąpiradło, gdy mu kolejkę
naleją, za nic ma swoją fortunę.
Wzbroniłaś nam kielicha, matko Amra,
a kielich w prawo krąg wtenczas zataczał.
Z tych trzech, matko Amra, nie jest najgorszym
twój kompan, coś go rankiem napoiła.
Ilem to kielichów w Balbeku wypił,
ile w Damaszku, ile w Cezarei!
A my... śmierć nas i tak kiedyś dopadnie,
pisana nam jest i my jej pisani.
Poeta i wódz plemienia Taglib. Przypisywana mu muᶜallaqa odznacza się cytowanym wyżej bachicznym w tonie otwarciem. Zdecydowanie różnym od schematycznego, nostalgiczno-melacholijnego wstępu innych kasyd tej rangi.
لَبيد بن رَبيعة العامِرِيّ
بِمِنَىً تَأَبَّـدَ غَوْلُهَا فَرِجَامُهَـا | عَفَتِ الدِّيَارُ مَحَلُّهَا فَمُقَامُهَا |
خَلَقَاً كَمَا ضَمِنَ الوُحِيَّ سِلامُهَا | فَمَدَافِعُ الرَّيَّانِ عُرِّيَ رَسْمُهَـا |
حِجَجٌ خَلَوْنَ حَلالُهَا وَحَرَامُهَا | دِمَنٌ تَجَرَّمَ بَعْدَ عَهْدِ أَنِيسِهَا |
وَدْقُ الرَّوَاعِدِ جَوْدُهَا فَرِهَامُهَا | رُزِقَتْ مَرَابِيْعَ النُّجُومِ وَصَابَهَا |
وَعَشِيَّةٍ مُتَجَـاوِبٍ إِرْزَامُهَا | مِنْ كُلِّ سَارِيَةٍ وَغَادٍ مُدْجِنٍ |
بِالجَلْهَتَيْـنِ ظِبَاؤُهَا وَنَعَامُهَـا | فَعَلا فُرُوعُ الأَيْهُقَانِ وأَطْفَلَتْ |
عُوذَاً تَأَجَّلُ بِالفَضَـاءِ بِهَامُهَا | وَالعِيْـنُ سَاكِنَةٌ عَلَى أَطْلائِهَا |
زُبُرٌ تُجِدُّ مُتُونَهَا أَقْلامُـهَا | وَجَلا السُّيُولُ عَنْ الطُّلُولِ كَأَنَّهَا |
كِفَفَاً تَعَرَّضَ فَوْقَهُنَّ وِشَامُهَا | أوْ رَجْعُ وَاشِمَةٍ أسِفَّ نَؤورُهَا |
صُمَّاً خَوَالِدَ مَا يَبينُ كَلامُهَا | فَوَقَفْتُ أَسْأَلُهَا وَكَيْفَ سُؤَالُنَا |
مِنْهَا وَغُودِرَ نُؤْيُهَا وَثُمَامُهَا | عَرِيَتْ وَكَانَ بِهَا الجَمِيْعُ فَأَبْكَرُوا |
Labīd Ibn Rabīᶜa al-ᶜĀmirī
(zm. 661)
Nie ma już obozu ni koczowiska w Minie,
wyludniły się wzgórza Gawlu i Ridżamu.
Umarłe potoki na wzgórz Rajjanu stokach
są jak pismo niekształtne wyciosane w skale.
Bezduszne rumowisko niegdyś domem zwano;
czas jego minął – lata tłuste, lata chude.
Przyoblekło się w ziela łan, który zrosiły
burzowych chmur tumany i mżawka przelotna;
Chmury nocą czarne a mroczne o poranku,
chmury wieczorną porą grzmotami nabrzmiałe.
Rozwinął stulisz pędy, a hen na roztokach
gazele i strusie swe potomstwo wydały.
Swoich młodych krowy nie odstępują dzikie
w stadko się zbiły w polu cielęta płochliwe.
Strumień deszczu kontury domostwa odsłania
jak pióro, co ksiąg znaki wyblakłe wyostrza.
Jak ręka niewiasty, co czernidła kropkami
zatartych tatuaży kontury przywraca.
Stoję i rozpytuję, a kogóż mam pytać?
Czy te skały głuche, co przemówić niezdolne?
Pustka tu, gdzie gwarno było – odeszli świtem,
zostały tylko bruzdy i krzew rosplenicy.
Poeta z plemienia Banu Amir w Hidżazie, żyjący na przełomie ery przedmuzułmańskiej i islamu. Jego muᶜallaqa wyróżnia się bardzo rozbudowanym, opisowym wstępem przytoczonym wyżej.
عُمَر بن أبي رَبيعة
على الرملِ من جبّانةٍ لم تُوسَّدِ | وَنَاهِدَةِ الثَّدْيَيْنِ قُلْتُ لَهَا اتَّكي |
وإن كنتُ قد كُلِّفْتُ ما لم أُعَوَّدِ | فقالت على اسمِ الله أمركَ طاعةً |
لذيذَ رُضابِ المِسكِ كالمُتَشَهِّدِ | فَمَا زِلْتُ في لَيْلٍ طَوِيلٍ مُلَثِّماً |
فقمْ غيرَ مَطرودٍ وإن شئتَ فازْدَدِ | فَلَمَا دَنا الإصْبَاحُ قَالَتْ فَضَحْتَني |
وتقبيلِ فيها والحديثِ المُرَدَّدِ | فما ازددتُ منها غيرَ مصّ لثاتِها |
وقلتُ لعينيّ اسفَحا الدمعَ من غدِ | تَزَوَّدْتُ مِنْهَا وَاتَّشَحْتُ بِمِرْطِها |
وتطلُبُ شَذْراً من جُمانٍ مُبَدَّدِ | فقامت تعفي بالرداءِ مكانها |
ᶜUmar Ibn Abī Rabīᶜa
(644-712)
Dziewczęciu o piersiach krąglutkich rzekłem:
„Spocznij na piachu, cóż, że brak poduszek!"
„Na Boga! – rzekła – twym słowom posłusznam,
choć żądasz tego, czegom nienawykła".
Całowałem w noc długą bez ustanku,
ssąc słodycz piżma, miód jakby spijając.
A gdy świt nastał: „Zhańbiłeś mnie" – rzecze –
„Wstań! Acz nie naglę. Jeśli chcesz, to zostań."
Dla jej ust samych muśnięcia zostałem,
dla pocałunków i dla pogaduszek.
Nasyciwszy się, jej burką okryty
rzekłem: „Oczy me, jutro łzę urońcie!"
Powstała, suknią zamiatając wokół,
szukając paciorków pereł rozprysłych.
Poeta pierwszego stulecia ery muzułmańskiej należący do plemienia Kurajsz. Wsławił się śmiałą liryką miłosną. Miał też w zwyczaju zalecać się do nadobnych panien udających się na doroczną pielgrzymkę do Mekki..
جَميل بُثَيْنة
على النّأيِ، مشتاقٌ إليّ وشائقُ | ألـمّ خَيـــالٌ مــن بثينـةَ طــارقُ |
إلــيّ ودونـي الأشعرونَ وغـافقُ | سرتْ من تلاعِ الحجر حتى تخلصتْ |
تغلُّ بـه أردانُهـــا والمرافقُ | كأنَّ فتيتَ المسكِ خالطَ نشرها |
ويغدُو به من حِضْنِها مَن تُعانِقُ | تقومُ إذا قامتْ به من فِراشها |
عليكَ معَ الشّوقِ الذي لا يفارقُ | وهَجرُكَ من تَيما بَلاءٌ وشِقْوَة |
بل البخلُ منها شيمةٌ والخلائقُ | ألا إنها ليست تجود لذي الهوى |
سوى أن يقولوا إنّني لكِ عاشقُ | وماذا عسى الواشونَ أنْ يتحدثوا |
عليّ وإن لم تَصْفُ منك الخلائقُ | نعم صدقَ الواشونَ أنتِ كريمةٌ |
Ǧamīl Buṯayna
(zm. 701)
Przypłynęła do mnie Buthajny zjawa nocą
z oddali; stęskniona za mną, rozmiłowana.
Wędrowała z Tila al-Hidżri aż dotarła
do mnie, do Aszaronów i Ghafików rodu.
Z jej wonią jakby piżma zapach się połączył;
sączy się z jej rękawów, bije od jej ramion.
Ulatuje, gdy ona z łoża swego wstaje,
nęci tego, kto w jej niewinności objęciach.
Odejście z Tajmy bólem było i zgryzotą,
tęsknotą, z którą przenigdy rozstać się nie da.
Wszak wielbiciela swego ona nie hołubi;
za dewizę ma cnotę – taka jej natura.
O czymże to oszczercy opowiadać będą,
jeśli nie o tym, iżem oblubieńcem twoim.
Prawda to, co oszczercy mówią, żeś ty szczodra
dla mnie, chociaż nie od wszystkich żeś przywar wolna.
Jego prawdziwe imię to Dżamil Ibn Maᶜmar (جَميل بن مَعْمَر) – poeta z plemienia ᶜUḏra znanego z zamiłowania do poezji opiewającej miłość czystą. Zakochał się w pannie imieniem Buṯayna (بُثَيْنة). Gdy jej ojciec nie zgodził się na małżeństwo, wydając ją za innego, odszedł dręczony zgryzotą. Błąkając się po świecie tworzył wiersze miłosne przepełnione tęsknotą za ukochaną.
أبو نُواس
(١)
من شَرابِ الزَّرَجونِ | اسْقِنـــي يـا ابنَ أُذَيــنِ |
جِنَّـــةً غَيرَ جَنـــونِ | اسقِني حتى تَرى بي |
ناظِراً رَيْبِ المَنونِ | قهـــوةً عُمِّيَ عَنـــها |
هيَ في رِقّــةِ ديني | عُتِّقَتْ في الدّنّ حتى |
فوْقَهــا مثلَ العيــونِ | ثــمَّ شُجَّـتْ فـأدارَتْ |
لم تُحَجَّرْ بِجُفـــونِ | حَدَقـاً تَرْنـــو إلَينـــا |
كلَّ إبّــــانٍ وحيـــنِ | ذَهَبـــاً يُثْمِـــرُ دُرّاً |
حلّــةٌ مِــن يـاسمينِ | بيَدَيْ ســـاقٍ علَيْـــهِ |
وَرْدَتــــا آذَرَيـــــونِ | وعلــى الأُذْنَيْنِ مِنْـــهُ |
فِ وفرْدٌ في المجونِ | غايةٌ في الشّكلِ والظّرْ |
ولَهـــا بالمــاطِـرونِ | غنّـــي يـا ابنَ أُذيـــنِ |
Abu Nuwās
(757-813)
(1)
Nalejże mi, synu Uzajna,
napoju złocistego nieco!
Nalewaj mi póki nie ujrzysz,
żem w obłędzie nieskrywanym
Od wina tego ociemniałość
oczu na losu nieuchronność.
Dojrzewało w stągwiach glinianych
aż mej rozpusty godne się stało.
Gdy zaś je wodą zakropiono,
jakby się oko nań rozlało,
Spoziera ku nam przenikliwie,
powieką za nic nie chce ruszyć.
Złoto perłami się okrywa
o każdym czasie, w każdej chwili.
Ujęte dłońmi karczmarzyka,
co w szatę z jaśminu odziany,
Z kwieciem nagietka upiętym
za jednym uchem i za drugim,
Lekkością i wdziękiem góruje,
maestrem będąc błazenady.
Wyśpiewaj mi, synu Uzajna,
pieśń, co Al-Matyrony sławi.
Poeta wczesnego okresu abbasydzkiego, nadworny bard i trefniś kalifa Haruna ar-Raszida. Znany z hulaszczego życia, bywalec suto zakrapianych winem biesiad wśród muzykantów i pieśniarek. Zasłynął zwłaszcza wierszami sławiącymi wino (ḫamriyyāt – خًمْرِيّات) i polowania (ṭardiyyāt – طَرْدِيّات).
(٢)
كلّ قَطامِيّ بعيدِ المَطْرَحِ | لا صَيْدَ إلى بالصُّقورِ اللُّمّحِ |
لم تَغْذُهُ باللّبَنِ المُضَيَّحِ | يجلو حِجاجَيْ مقلةٍ لم تجرَحِ |
إلا بإشرافِ الجِبالِ الطُّمّحِ | أَمَّ ولم يولَدْ بسهلِ الأبطحِ |
أَبْرَشُ ما بَيْنَ القَرا والمذبَحِ | أحصُّ أطراف القُدامى وَحوَحِ |
يُنحى لها بعد الطماحِ الأَطمحِ | يلْوي بخزّان الصّحارى الجُمّحِ |
ومِنسَرٍ أَقنى كأَنْفِ المِجدحِ | يسلكُهـــــا بنيـــزكٍ مُـذَرَّحِ |
ومِِتْيَحــــاتٌ للّحــاقِ مُتْيحِ | وهيَ رَواقٍ بالبساطِ الأفيحِ |
وقبلَ أَوْبِ العازِبِ المروِّحِ | فاصْطادَ قبل التعبِ المُبرِّحِ |
ما بينَ مذبوحٍ وما لم يُذبَحِ | خمسينَ مثلَ العَنَزِ المشدَّحِ |
(2)
Jak na łowy, to z bystrookimi sokoły;
każdy żarłoczny, o wzroku dalekosiężnym.
Brew wydatna, oczy jeszcze nie chwytne;
rozwodnionym mlekiem go nie karmiłeś.
Nie na równinach go matka zrodziła,
jeno na gór niebosiężnych wierzchołkach.
Lotki ma zwarte, rzadkim puchem kryte,
barwnie upstrzony od grzbietu po szyję.
Chyżego królika migiem pochwyci,
spadając raptem z podniebnego lotu,
Brzeszczotem go przekłuwając zatrutym
i dziobem jak mątwi zęby wygiętym.
Krążą wysoko hen na firmamencie
gotowe w pościg błyskawicą ruszyć.
U kresu łowów, zanim sił zabraknie
powracającym z daleka o zmroku,
Pięćdziesiąt jakoby koźlątek tłustych;
te już ubite, tamte jeszcze żywe.
(٣)
أحْسَنَ من طاوُوسِ قصْرِ المهْدي | أنْعَتُ ديـكاً من دُيُـوكِ الهِنْــدِ |
تـرى الدّجَــاجَ حَـوْلَهُ كـالْجُنْدِ | أشـجَعَ من عَـادي عــرين الأُسـدِ |
لَـهُ سِقَــاعٌ كَــدَويّ الرّعْدِ | يُقْعِـيـنَ مـنـهُ خِـيـفَة ً لـلـسَّـفْـدِ |
يَـقْهَرُ مـا نـاقـرهُ بـالنّــقـْـــدِ | مـِــنْقَـارُهُ كـالـمِـعْوَلِ المُـحَـدِّ |
ذو هَـــامَةٍ وعُنُقٍ كـالوَرْدِ | عـيْـنـاهُ مـنـهُ في القـَــفَــا والخَــدِّ |
ظاهِرُهَا زِفٌّ شديدُ الوَقْدِ | وجِلْدَة ٍ تُشْبِهُ وَشْيَ البُرْدِ |
مُضَـمَّـرُ الخَـلْـقِ عـميــمُ القَــدَ | كأنّهُ الْهُدّابُ في الفِرنْدِ |
محدودبُ الظّـهْـرِ كــريمُ الجَــدّ | لَهُ اعـتــدالٌ وانتـصــابُ قَدّ |
ثمّ وظيفان لهُ من بَعْدِ | مُفَحَّــجُ الرِّجْـلَـيْـنِ عنــدَ النَّـجـْدِ |
كأنّمَــا كفّـــاهُ عِنْدَ الوَخْــدِ | وَشَـوْكَتَـــانِ خُصّتَـــا بالْحَـدّ |
فالقِــرْنُ دوْمـــاً عنده يُعَدّي | في خَــطْـوِهِ كــالمـسكِ المــرتَدّ |
بالجَمْزِ والقفْـزِ وصـفْـقِ الجِـلْـدِ | كمْ طـائـرٍ أرْدَى وكـمْ سَـيُـرْدي |
كمــا يُسَــدّي الحائِــكُ المسَــدّي | كـدّا لهُ بـالـخَـطْـرِ أيّ كَـــدّ |
والوثب منه مثلُ وَثب الفَهْدِ | إنْ وقف الدّيكُ ثَنى بالشّدّ |
فـالحمْدُ لله ولـــيّ الْحَمْـــدِ | ليْسَ لهُ من غَلَبٍ من بُدّ |
(3)
Powiem wam teraz o jednym kogucie,
co piękniejszy niż paw w Mahdiego zamku
Dzielny jak ten kto lwa w jaskini nęka.
Wokół niego kokoszek armia stąpa,
co rusz na jedną to na drugą wskoczy.
Pianie jego niczym pioruna grzmoty,
dziób jego jakoby oskard szpiczasty –
gdy nim uderza, nic mu się nie oprze.
Oczy ma z przodu i z tyłu zarazem,
szyja i głowa do róży podobne.
Pierze jak szata suto haftowana,
po wierzchu puszkiem błyszczącym pokryte
jak frędzle, co szablę przyozdabiają.
Postura potężna, kształt harmonijny,
sylwetka zgrabna, korpus wyprężony,
grzbiet lekko zgięty, szlachetna uroda.
Nogi rozwarte, gdy się na nich wspina,
a ich podporą dwie smukłe golenie.
Ostrogi jego dobrze zaostrzone
jakby to były podkowy, gdy pędzi
lub bransolety brzęczące, gdy kroczy.
Rywalowi on nigdy nie przepuści;
ileż ptaków obił, ile obije,
wierzgając, skacząc, łomocząc skrzydłami.
Szasta i macha to w dół, to znów w górę
jak ręce tkaczki na krosna osnowie.
Gdy kogut stanie, po dwakroć roślejszy,
skok jego do skoku rysia podobny.
Nie ma takiego, co mu sprostać może,
chwała więc Bogu, co chwały jest panem!
(٤)
فأَوْرَثَ في أنامِلِهِ ارْتِعادا | ونَدْمـــانٍ تَرادَفَهُ خُمارٌ |
تَكُنْ يُسْراهُ لِلْيُمْنى عِمادا | لَيْسَ بِمُسْتَقِلِّ الكَاْسِ ما لمْ |
بها منها تَزَيَّدَ فاسْتَعادا | رَفَعْتُ لَهُ يَدي وَهْناً بِكَأْسٍ |
تُوَقِّرُني فإنَّ بِيَ ازْدِيادا | وقال أَلَسْتَ مُتَّبِعَها بِأُخْرى |
على أَنّي سأَجْعَلُها جِيادا | فقُلْتُ بَلــى وبِأُخْرَيـــاتٍ |
إذا ما زِدْتُهُ منها اسْتَزادا | فذلك دَأْبُه ليلي ودَأْبي |
وَسَّدَ عند ذلك أمْ وِسادا | إلى أنْ خَرّ ما يدري أَأَرْضاً |
(4)
Do pijaczyny kac na dobre przywarł
i palców drżenie mu w spadku zostawił.
Przeto kielicha utrzymać nie może,
jeśli lewicą prawicy nie wesprze.
Wzniosłem ku niemu kielich wątłą dłonią,
a gdy się nim pokrzepił w lot otrzeźwiał
I pyta: „A może byś tak raz jeszcze
uraczył mnie, bo pragnienie mam wielkie?”
Rzekłem: „Owszem, nie raz, a razy wiele
i tak się postaram, że będzie pysznie”.
Taki to już jest jego i mój nałóg,
że gdy mu doleję, chce jeszcze więcej.
Aż w końcu pada i wszystko mu jedno,
czy na pierzynę, czy na gołą ziemię.
أبو العَتاهِية
(١)
وقَرَأنَـــا جُلَّ آيــاتِ الكُتُبْ | قد سَمِعنــا الوَعظَ لـوْ يَنفَعُنــا |
ولهَـا ميقـــاتُ يَـوْمٍ قد وَجَبْ | كُلُّ نَفسٍ سَتُــوافي سََعْيَهـــا |
حَتَمَ اللّهُ عَلَينا وكَتَبْ | جَفّتِ الأقلامُ من قَبلُ بما |
رَجعَ الدّهرُ علَيهم فانقَلَبْ | كمْ رَأيْنا مِنْ مُلوكٍ سادَةٍ |
فاسْتَقَرّ المُلكُ فيهم ورَسَبْ | وعَبيدٍ خُوّلُوا ساداتِهمْ |
لَيتَهُ لم يَكُ بالأمسِ ذَهَبْ | لا تَقُولَنّ لشيءٍ قد مَضَى |
كلُّ يوْمٍ لَكَ فيهِ مُضطَرَبْ | واقنَعِ اليَوْمَ ودَعْ هَمَّ غَدٍ |
يَنفَعُ المَرْءَ منَ المَوْتِ الهَرَبْ | يَهرُبُ المَرْءُ منَ المَوْتِ وهلْ |
كُرَبَ الموْتِ فللموْتِ كُرَبْ | كُلُّ نَفْسٍ سَتُقاسي مَرَةً |
عجَباً من سهوِكم كلَّ العجبْ | أيّها ذا الناسُ ما حَلّ بكُمْ |
ثمّ قَبرٌ ونُزُولٌ وجَلَبْ | وسَقامٌ ثمّ مَوْتٌ نازِلٌ |
ومَوازينٌ ونارٌ تَلتَهِبْ | وحِسابٌ وكتابٌ حافِظٌ |
فإلى خِزْيٍ طَويلٍ ونَصَبْ | وصِراطٌ مَن يَقَعْ عن حَدِّهِ |
لا لَعَمْرُ اللّهِ ما ذا بِلَعِبْ | حَسْبيَ اللّهُ إلَهاً عادِلاً |
Abū al-ᶜAtāhiya
(757-813)
Posłuchałbym kazań, gdyby mi co dały,
przeczytałbym wszystkie świętych ksiąg wersety.
Każda istota swojej wędrówki dopełni,
nieodwołalnie ustalony jej termin.
Inkaust w piórach już wysechł - wszakże Bóg sam
wyroki swe wydał i wszystko zapisał.
Iluż to widzieliśmy królów i władców,
co się los od nich odwrócił i odmienił!
Iluż niewolników przez panów puszczonych
do majątku doszło i go pomnożyło!
Nie mówże mi przeto o tym, co minęło:
„Niechby się nie stało, to co wczoraj było”.
Ciesz się tym co dzisiaj, troski jutra porzuć,
bo każdy z dni twoich nową troskę kryje.
Człowiek bez ustanku przed śmiercią umyka,
lecz czy ta ucieczka korzyść mu przyniesie?
Każde stworzenie zakosztuje raz jeden
udręki śmierci, bo też śmierć to udręka.
Hejże, wy tam ludzie! Cóż was omotało?
Dziw to jest nad dziwy! Skąd w was ta niebaczność?
Przecie tu choroby, potem śmierć dopada,
dalej grób i pogrzeb, i lamentów wrzawa.
A potem Dzień Sądu i księga uczynków,
potem dusz ważenie, ogień gorejący
I dróżka niż włos węższa, a kto z niej spadnie,
ten na potępienie wieczne i katusze.
Ufność moja w Bogu, że On sprawiedliwy.
Boże Wiekuisty, toż to nie są igry!
Młodość upływała mu na beztroskich swawolach, hulankach i błazenadach przy winie z gromadą zniewieściałych kompanów, w towarzystwie karczemnych dziewek i pieśniarek. Za sprawą słynnego wówczas muzyka i pieśniarza Ibrahima al-Mawsiliego dołączył do Abu Nuwasa i innych nadwornych poetów kalifatu Al-Mahdiego i Haruna ar-Raszida. Po pięćdziesiątce niemal z dnia na dzień uległ wewnętrzenj przemianie – z lekkoducha i hulaki przeistoczył się w ascetę. Zerwał też z dotychczas uprawianą poezją. Odtąd jego twórczość zdominowała zaduma nad przemijaniem, marnością ziemskiej egzystencji i nieuchronnością śmierci. Zostawił po sobie kilkaset wierszy o takiej właśnie tematyce.
(٢)
لَيْسَ فيـــــها لِمُقيـــمٍ قَــــرارُ | إنَّ داراً نَحْنُ فيها لَدارُ |
ذَهَبَ اللَيْلُ بِهِـمْ وَالنَهـــارُ | كَمْ وَكَمْ قَدْ حَلَّها مِنْ أُناسٍ |
فَاسْتَراحـــوا ســاعةً ثُمَّ ســـاروا | فَهُمُ الرَكْبُ أَصابوا مُناخاً |
قَدُمَ العَهْدُ وَشَطَّ المَزارُ | وَهُمُ الأحْبابُ كانوا وَلَكِنْ |
لَيْتَ شِعْري كَيْفَ هُمْ حَيْثُ صاروا | عَمِيَتْ أخْبارُهُمْ مُذْ تَوَلَّوْا |
ما ثَوَوْا فيها وأنْ لا يُزاروا | أَبَتِ الأجْداثُ ألاّ يَزوروا |
وَدِيـــارٍ هِــيَ مِنْهُمْ قِفـــــارُ | وَلَكَمْ قَدْ عَطَّلوا مِنْ عِراضٍ |
يَذْهَبُ الناسُ وَتَخْلو الدِيارُ | وَكَذا الدُنْيا على ما رَأيْنا |
وَلَـــهُ فـي كُلِّ يَـوْمٍ عِثــــارُ | أَيَّ يَوْمٍ تَأمَنُ الدَهْرَ فيهِ |
وَهْـوَ يُدْنيــهِ إلَيْــهِ الفِــرارُ | كَيْفَ ما فَرّ مِن المَوْتِ حَيّ |
هُـوَ فــي أَيْديهمِ مُسْتَعــــــارُ | إنّما الدُنْيا بَلاغٌ لِقَوْمٍ |
بُدَّ يَوْمــاً أنْ يُـرَدَّ المُعــــارُ | فاعْلَمَنْ واسْتَيْقِنَنْ أنَّهُ لا |
(2)
Dom, w którym jesteśmy takim jest domem,
gdzie na stałe nie podobna zabawić.
Iluż, iluż przebywało tu ludzi!
Zabierała ich noc, zabierał ich dzień.
To jeźdźcy, co tu na postój dotarli,
chwilę odpoczęli i odjechali.
Ci, co to przyjaciółmi byli; ale
późno już było, czas odwiedzin minął.
Odkąd odeszli, wieść o nich zginęła;
gdybyż wiedzieć, co u nich, dokąd zaszli...
Los sprawił, że nie odwiedzą już miejsca,
gdzie spoczęli, i nikt ich nie odwiedzi.
Iluż to porzuciło swoje domostwa
i pola, które pustką teraz świecą!
Taki to już widać jest ziemski padół;
odchodzą ludzie, pustoszeją domy.
W jakim dniu można losowi zaufać?
Wszakże on co dzień się o coś potyka.
Jakże przed śmiercią, kto żyw umknąć zdoła,
skoro ucieczka go ku niej przybliża?
Życie takie ludziom przesłanie głosi,
że w ręce ich kredyt został włożony.
Niechże więc wiedzą to i pewność mają,
że kredyt ów kiedyś przyjdzie im spłacić.
(٣)
تَأكُلُـــهُ في زاوِيَـــهْ | رغيفُ خُبْـزٍ يــابِسٍ |
تَشرَبُهُ مِنْ صافِيَهْ | وكُـــوزُ مـاءٍ بـارِدٍ |
نَفسُــكَ فيـها خـالِيَهْ | وَغُرْفــــةٌ ضَيِّقــــةٌ |
عنِ الوَرَى في ناحِيَهْ | أوْ مَسجِدٌ بمَعزِلٍ |
مُسْتَنِــداً بســـارِيَهْ | تَدْرُسُ فيـــهِ دَفْتَــراً |
مِنَ القُرونِ الخالِيَهْ | مُعْتَبِراً بمَنْ مَضَى |
فَيْءِ القُصُورِ العالِيَهْ | خَيرٌ مِنَ السّاعاتِ في |
تُصْلَــى بنـارٍ حــامِيَهْ | تُعْقِبُهـــــا عُقُوبـــــةٌ |
مُخْبِـــرةٌ بِحــــالِيَهْ | فَهَــــذِهِ وَصِيّتــــي |
تِلكَ لَعَمري كافيَهْ | طُوبَى لمَنْ يَسْمَعُها |
يُدعَى أبا العَتاهِيَهْ | فاسمَعْ لنُصْحِ مُشفِقٍ |
(3)
Suchy bochenek chleba
zjadasz samotnie w kącie.
Kubek schłodzonej wody
z czystej krynicy pijesz.
Izdebka mała, ciasna,
gdzie dusza twa swobodna.
Meczecik na zaciszu
w odludnej okolicy.
Z kajetu w nim się uczysz
plecami o słup wsparty,
O tych, co już odeszli
w dawno minionych wiekach.
Lepsze to niż godziny
w cieniu wielkich pałaców,
A potem kara wieczna
w parzącym ognia żarze.
Taki to mój testament
dla tych, co tu i teraz:
Błogosławieni, którzy
słyszą – to im wystarczy.
Słysz więc rad tego, co się
zwie Abū l-ᶜAtāhiya.
Znaczące przemiany nastąpiły w pierwszej połowie XX w. Dzięki otwieraniu się elit arabskich na kulturę i literaturę Zachodu młode pokolenie literatów z Lewantu, znad Nilu lub znad Eufratu i Tygrysu mogło szerzej zapoznać się z twórczością m.in takich poetów jak Walt Whitman, Charles Baudelaire, Paul Verlaine, Arthur Rimbaud czy T. S. Elliot. Szczególną rolę odegrali przedstawiciele arabskiej emigracji w Stanach Zjednoczonych jak Amīn ar-Rīḥānī (أمين الريحاني) czy Ǧubrān Ḫalīl Ǧubrān (جبران خليل جبران). Prawdziwy przełom przyniósł jednak koniec lat czterdziestych XX w. Stało się to za sprawą awangardy irackiej, która zapoczątkowała nowy nurt arabskiej poezji określony mianem wiersza wolnego.
Wybrane przykłady
أمين الريحاني
الثَوْرة
ويومها القطوب العصيب . وليلها المنير العجيب .
ونجمها الآفل يحدّج بعينه الرقيب .
وصوت فوضاها الرهيب . من هتاف ولجب ونحيب . وزئير وعندلة ونعيب
وطغاة الزمان تصير رمادا . واخياره يحملون الصليب .
ويل يومئذٍ للظالمين . للمستكبرين والمفسدين .
هو يوم من السنين . بل ساعة من يوم الدين
ويل يومئذٍ للظالمين .
هي الثورة ويومها العبوس الرهيب .
الوية كالشقيق تموج . تثير البعيد . تنير القريب.
وطبول تردد صدى نشيد عجيب .
وابواق تنادي كل سميع مجيب .
وشرر عيون القوم يرمي باللهيب .
ونار تسأل هل من مزيد . وسيف يجيب . وهول يشيب .
ويل يومئذٍ للظالمين . ويل لهم من كل مريد مهين .
طلاب للحق عنيد مدين . ويلٌ للمستعزين والمستأمنين .
هي ساعة للظالمين
Amīn ar-Rīḥānī
(1876-1940)
Rewolucja
(fragment poematu)
A dzień jej gniewny, znojny. A noc jej świetlista, przecudna,
A jej gasnąca gwiazda patrzy bacznym okiem
I ów straszliwy odmęt wiwatów, zgiełku, lamentu, ryku, świergotu, krakania.
Tyrani tych czasów w proch się obracają, a ludzie poczciwi krzyż dźwigają.
W dniu owym biada niesprawiedliwym, pyszałkom i nieprawość szerzącym!
To dzień dziejowy, to Ostatecznego Sądu godzina.
W dniu owym biada ciemiężcom!
Wszak to rewolucja i jej dzień posępny, straszliwy.
Proporce jak maki falują. Dal rozbudzają, bliżę rozświetlają.
Bębny echo cudnej pieśni powtarzają.
Trąby każdego, kto słyszy i słucha wzywają.
Iskry w oczach ludzi płomieniem strzelają .
Ogień zaś pyta: Jestli tego więcej? I miecz odpowie, a trwoga o siwiznę przyprawi.
W dniu owym biada ciemiężcom! Biada im od wzgardzonego wyznawcy.
Bo on prawa żądny, uparty, oddany. Biada możnym i zadufanym.
Wybiła godzina ciemiężców.
(Tłum. własne)
Amīn ar-Rīḥānī, Ar-Rīḥāniyyat,
Bayrūt 1910, t. 2, s. 183.
جبران خليل جبران
يا نفس
بالخلدِ ما كنتُ أعي | يا نَفسُ لوْلا مَطمَعي | |
لحناً تُغَنّيهِ الدّهورْ | ||
قَسراً فيَغدو ظاهري | بل كنتُ أَنهى حاضري | |
سرّاً تُواريهِ القُبُورْ | ||
* | ||
بالدَّمعِ أوْ لم يكتَحلْ | يا نَفسُ لوْ لم أغتَسلْ | |
جفني بأشباح السقامْ | ||
بَصيرَتي ظِفرٌ، فلا | لعشتُ أعمى وعلى | |
أرَى سِوَى وجه الظَّلامْ | ||
* | ||
ليلٍ إذا جَنَّ انتَهى | يا نَفسُ ما العيشُ سِوى | |
بالفَجرِ، والفجرُ يَدومْ | ||
على وُجودِ السَلْسَبيل | وفي ظَما قَلبي دَليل | |
في جَرةِ المَوْتِ الَرحومْ | ||
* | ||
الروحُ كالجِسْمِ تَزول | يا نَفسُ إن قالَ الجَهول | |
وما يزول لا يَعودْ | ||
تَمْضي ولكنّ البذورْ | قُولي لهُ إنّ الزهورْ | |
تَبْقى وذا كُنْهِ الخلودْ | ||
Ğubrān Ḫalil Ğubrān
(1883-1931)
O duszo!
O duszo! Gdyby nie nieśmiertelności
pożądanie, nie miałbym świadomości
melodii, jaką wieki wyśpiewują.
Lecz przymuszony wyparłbym się swego
jestestwa dla oblicza pozornego,
którego sekret groby przechowują.
*
O duszo! Gdybym się łzami nie obmył
albo gdyby moje powieki pokrył
kir duchów i chorobą powalonych,
żyłbym, jak ociemniały, któremu oczy
skorupa jakaś przysłania i mroczy,
że widzi tylko mrok nieprzenikniony.
*
O duszo! Czymże jest życie, jeśli nie
nocą, która świat ciemnością ogarnie,
by zakończyć się świtem, co trwa i trwa.
A serce spragnione myśl mi podrzuca,
że gdzieś tam istnieje życia krynica
w amforze śmierci i ukojenie da.
*
O duszo! Jeśliby nieuk jakiś powiedział,
że duch tak jak ciało do kresu zmierza
i że co przemija, to nigdy nie wraca,
wtedy odpowiedz mu, proszę, że kwiecie
zwiędnie i przeminie na tym świecie,
nasiono zaś trwa, w wieczność się obraca.
(Tłum. własne)
Ğubrān Ḫalil Ğubrān, Al-Badāᵓiᶜ wa-aț-țarāᵓif,
Bayrūt [b.d.w.] s. 131-132.
بدر شاكر السيّاب
لأنّي غريب
لأنّي غَريبْ..
لِإَنَّ العِراقَ الحَبيب
بَعيد، وأنّي هنا في اشْتِياقْ
إلَيْهِ، إلَيْها... أُنادي: عراق
فَيَرْجِعُ لي من نِدائي نحيب
تَفَجَّرَ عنه الصَدى
أُحِسُّ بِأَنّي عَبَرْتُ المَدى ..
إلى عالمٍ من رَدى لا يُجيب
نِدائي؛
وإمّا هَزَزْتُ الغُصونْ
فما يتساقَطُ غَيْرُ الردى:
حِجارْ
حِجارٌ وما من ثِمار،
وحتى العُيون
حِجارٌ، يُنَدّيه بعض الدَمِ
حِجارٌ نِدائي، وصَخْرٌ فَمي
ورِجْلاي ريحٌ تَجوب القفار.
Badr Šākir as-Sayyāb
(1926-1964)
Bo jestem obcy
Bo jestem obcy,
bo ukochany Irak
daleko, a ja tutaj tęskniący
do niego, do niej... Wołam: Iraku!
A me wołanie powraca szlochem,
wybuchającym echem.
Czuję, że przebyłem etap
od śmierci do świata, który nie odpowiada
na me wołanie.
Albo wstrząsnąłem gałęźmi,
z których prócz śmierci cóż spada?
Kamienie.
Kamienie – nie owoce.
Nawet oczy
to kamienie zraszane krwią nieco.
Kamieniem jest me wołanie, głazem wargi moje,
a moje nogi wiatrem, co po pustkowiu hasa.
(Tłum. własne)
Badr Šākir as-Sayyāb, Al-Aᶜmāl aš-šiᶜriyya al-kāmila,
Al-Qāhira 2011 s. 164.
نِزار قَبّاني
حُبُّك طيرٌ أخضرُ
حُبُّك طيرٌ أخضرُ..
طَيْرٌ غريبٌ أخضرُ
يكبرُ يا حبيبتي كما الطيور تكبُرُ
يَنْقُرُ من أصابعي
ومن جفوني ينقُرُ
كيف أتى؟
متى أتى الطيرُ الجميلُ الأخضرُ؟
لم أفتكرْ بالأمر يا حبيبتي
إنَّ الذي يُحبُّ لا يُفكِّرُ
●
حُبُّكِ طفلٌ أشقرُ..
يكسرُ في طريقه ما يكسرُ..
يزورني..
حين السماءُ تُمْطرُ
يلعبُ في دفاتري ..
وأصبرُ
يلعبُ في مشاعري ..
وأصبرُ
حُبُّكِ طفلٌ مُتْعِبٌ
ينام كلُّ الناس يا حبيبتي ويَسْهَرُ
طفلٌ..
على دموعه لا أقدرُ..
●
Nizār Qabbānī
(1923-1998)
Miłość do ciebie to ptak zielony
Miłość do ciebie to ptak zielony,
dziwny zielony ptak.
Wzrasta, kochanie, jak ptaki wzrastają,
dziobie moje palce
i powieki dziobie.
Skądże przyfrunął?
Kiedy przyfrunął ten piękny, zielony ptak?
Nie myślałem o tym, kochanie,
bo kto kocha, nie myśli.
●
Miłość do ciebie to dziecię o jasnych włosach,
co przewraca wszystko na swej drodze,
odwiedza mnie,
gdy deszcz pada
bawi się moimi brulionami,
a ja nic na to.
Gra na moich uczuciach,
a ja nic na to.
Miłość do ciebie to niesforne dziecię;
gdy wszyscy śpią, oka nie zmruży.
Dziecię,
którego łez niepodobna znieść.
●
حُبُّكِ ينمو وحدهُ
كما الحقولُ تُزْهِرُ
كما على أبوابنا..
ينمو الشقيقُ الأحمرُ
كما على السفوح
ينمو اللوزُ والصنوبرُ
كما بقلب الخوخِ..
يجري السُكَّرُ
حُبُّكِ.. كالهواء يا حبيبتي..
يُحيطُ بي
من حيث لا أدري به، أوْ أشعُرُ
جزيرةٌ حُبُّكِ.. لا يطالها التخيُّلُ
حلمٌ من الأحلامِ..
لا يُحْكى.. ولا يُفَسَّرُ..
●
حُبّكِ ما يكونُ يا حبيبتي؟
أزهرةٌ؟ أم خنجَر؟ُ
أم شمعةٌ تضيءُ..
أم عاصفةٌ تدمّرُ؟
أم أنه مشيئةُ الله التي لا تُقْهَر
●
كلّ الذي أعرفُ عن مشاعري
أنكِ يا حبيبتي، حبيبتي
أنَّ من يُحبّ..
لا يُفكّرُ...
Miłość do ciebie wzrasta samotnie
tak, jak zakwitają pola,
tak, jak u naszych drzwi
wyrasta czerwony anemon,
tak, jak na zboczach
migdałowce i pinie rosną,
jak w sercu brzoskwini
cukier płynie.
Miłość do ciebie, kochanie, jest jak powietrze;
otacza mnie,
choć nie wiem skąd, ani nie wyczuwam.
Miłość do ciebie jest wyspą, której wyobraźnia nie odda;
jednym z tych snów
niewymownych, niewytłumaczalnych.
●
Czymże jest miłość do ciebie, kochanie?
Kwiatem? Sztyletem?
Płonącą świecą?
Burzą rujnującą?
Czy wolą Boga, której nie sposób się oprzeć?
●
Wszystko, co wiem i co czuję,
że ty, kochanie, moją ukochaną jesteś.
I że kto kocha,
nie myśli.
(Tłum. własne)
Nizār Qabbānī, Ar-Rasm bi al-kalimāt,
Bayrūt 1966, s. 29-31
صلاح عبد الصبور
الناس في بلادي
الناس في بلادي جارحونَ كلاصقورْ
غناؤُهم كرجفةِ الشتاءِ في ذؤابةِ المطر
وضحكهمْ يَئزُ كاللهيبِ في الحطب
خطاهُمو تريد أن تسوخَ في التُرابْ
ويقتلون، يسرقون، يشربونَ، يَجْشَأونْ
لكنَّهمْ بشرْ
وطيبونَ حين يملكونَ قبضتي نقودْ
ومؤمنونَ بالقدر
وعند باب قريتي يجلس عمي "مصطفى"
وهو يحب المصطفى
وهو يقضّي ساعةً بينَ الأصيلِ والمَساءْ
وحولَهُ الرجالُ واجمون
يحكي لهم حكايةً ... تَجْرُبَةَ الحياه
حكايةً تثير في النفوس لَوُعَةَ العدمْ
تَجْعَلُ الرجالَ ينشِجون
ويطرقون
يحدقون في السكونْ
في لجّةِ الرعبِ العميقِ، والفراغِ، والسكونْ
"ما غايةُ الإنسانِ من أتْعابهِ، ما غايةُ الحَياهْ؟
يا أيها الإله!!
الشمس مُجْتَلاكَ، والهلالُ مفرقَ الجبينْ
وهذه الجبال الراسياتُ عرشُكَ المكين
,أنتَ نافذُ القَضاءِ أيُّها الإله
Ṣalāḥ ᶜAbd aṣ-Ṣabūr
(1931-1981)
Ludzie w moim kraju
Ludzie w moim kraju są drapieżni jak sokoły.
Ich śpiew jest jak dygotanie zimą w strudze deszczu,
Ich śmiech jak syk płomienia palących się drew,
Ich kroki grzęzną w glebie.
Zabijają, kradną, piją i głośno bekają
ale to są ludzie.
Są dobrzy, gdy mają dwie garści grosza.
I wierzą w przeznaczenie.
Przed bramą do wioski siedzi stryj Mustafa
który kocha MUSTAFĘ *.
Siedzi tam godzinę między popołudniem a wieczorem
a wokół niego milczący mężczyźni.
Opowiada im historię z życia wziętą,
historię, która w ich sercach smutek nicości rodzi,
i sprawia, że ci mężczyźni łkają
ze spuszczonymi głowami,
patrząc w milczeniu w głąb grozy, pustki i ciszy.
Jaki jest cel mordęgi człowieka, jaki cel życia?
Boże!!!
Słońce jest Twoją światłością, półksiężyc czoło Twe zdobi,
a te góry niewzruszone tronem są Twym solidnym.
Ty zaś, Boże, sądy sprawujesz.
* Epitet Mahometa (dosł. wybrany).
Ṣalāḥ ᶜAbd aṣ-Ṣabūr, Dīwān Ṣalāḥ ᶜAbd aṣ-Ṣabūr,
Bayrūt 1972, s. 29-32
بنى فلانٌ، واعتَلى، وشيَّدَ القلاعْ
وأربعون غرفةً قد مُلِئَتْ بالذَهَب اللمّاعْ
في مساءٍ واهنِ الأصداءِ جاَءَهُ عِزْريل
يحمل بين اصْبَعَيهِ دفتراً صغير
ومدَّ عزريلٌ عصاهْ
بسرٍّ حرفَيْ "كُنْ"، بسر لفْظِ "كان،
وفي الجحيمِ دُحْرِجَتْ روحُ فلان
(يا أيها أإله ...
كم أنت قاسٍ موحش يا أيها الإله)
بالأمس زرت قريتي، قد مات عمي مصطفى
ووسدوه في الترابْ
لم يبتنِ القلاعَ (كان كوخُهُ من اللَبِن)
وسار خلفَ نعشِهِ القَديمْ
من يملكون مثلَهُ جلبابَ كتانٍ قديمْ
لم يذكروا الإله أو عزريل أو حروفَ (كان)
فالعامُ عامُ جوع
وعند بابِ القبرِ قام صاحبي خليل
حفيدُ عمي مصطفى
وحين مَدَّ للسماءِ زِنْدَهُ المفْتول
ماجَتْ على عينيهِ نظرةُ احتقارْ
فالعامُ عام جوع ...
Człek jeden budował, piął się w górę, zamki stawiał.
Czterdzieści jego komnat wypełniało złoto błyszczące,
aż w wieczór szarawy przyszedł doń Azrael,
trzymając między palcami mały kajecik.
Azrael uniósł różdżkę,
wyjawiając sekret słowa "bądź" i sekret słowa "był".
I do piekła potoczyła się dusza owego człeka
(O Boże!
Jakżeś Ty okrutny, ponury, Boże!)
Wczoraj odwiedziłem mą wioskę – umarł stryj Mustafa
i złożono go w ziemi.
Nie zbudował zamków (chata jego z gliny była),
a za starymi marami szli
ci, co jak on stare, lniane sukmany noszą
i nie pamiętają o Bogu ani Azraelu, ani o słowie "był",
bo rok ten jest rokiem głodu.
A przy wrotach cmentarza stał mój przyjaciel Chalil,
wnuk stryja Mustafy
i kiedy wzniósł ku niebu swoje krępe ramię,
w oczach jego przemknął błysk pogardy,
bo rok ten jest rokiem głodu.
(Tłum. własne)
أحمد عبد المعطي حجازي
أنا.. والمدينة
هذا أنا،
وهذه مدينتي،
عند انتصاف الليلْ
رحابة الميدانِ، والجدرانُ تلّ
تبين ثم تختفي وراء تلّ
وريقة في الريح دارت، ثم حطت، ثم
ضاعت في الدروبْ،
ظل يذوبْ
يمتد ظلّ
وعين مصباح فضولي مملْ
دُستُ على شعاعه لمّا مررتْ
بدأته، ثم سكتّ
من أنت يا..
من أنتْ؟
الحارس الغبيُّ لا يعي حكايتي
لقد ُطُرِدت اليوم
من غرفتي
وصرت ضائعاً بدون اسم
هذا أنا،
وهذه مدينتي!
Aḥmad ᶜAbd al-Muᶜṭī Ḥiǧāzī
(ur. 1935)
Ja... i miasto
To ja,
a to moje miasto,
w środku nocy.
Przestronność placu, mury jak góry
pojawiają się i znikają za górami.
Papierek zawirował na wietrze, po czym upadł, a potem
zginął wśród uliczek.
Rozpływa się cień,
cień się wydłuża,
a ciekawskie oko lampy nuży;
nadepnąłem na jej promień, przechodząc
i moje serce przepełniła smutna strofa.
Podchwiciłem ją, a potem zamilkłem.
Ktoś ty jest?.. Ktoś ty?
Głupi stróż nie ma pojęcia, o czym mówię.
Dziś wyrzucono mnie
z mojego pokoju
i jestem zagubiony, bezimienny
To ja,
a to moje miasto!
(Tłum. własne)
Aḥmad ᶜAbd al-Muᶜṭī Ḥiǧāzī, Dīwān Aḥmad ᶜAbd al-Muᶜṭī Ḥiǧāzī,
Bayrūt 1982, s. 29-32
أدونيس (علي أحمد سعيد إسبر)
مفرد بصيغة الجمع
سيمياء
سيري، أيتها الحقول، بخطواتٍ من القَشّ
اخلعْ قميصك أيها الجبل
الضوء يعبر وتعبر حشراته
الأدغالُ تعبر
وتعبر خواصِرُ التلال
وأنا
مكسوّاً بالزمن ورماده
يرميني الشجر من نوافذه
يتلقّفني فضاء تسيِّجه أفخاذٌ غير مَرْئيّة
بين أمواجٍ من الثمر أبحص فيها عن بُرعمِ التيه
حيث ترفعني صارية اللذة وتختلط الصخور بالأشرعة
حيث الجسد سِرْدابٌ والشهوةُ قلعةٌ محاصرة
وأقول: سيكون فَضاؤنا وحشاً
أخضر
لكن،
أيها الحبُّ المقبل - الجسد المقبل
أين أُسكنكَ
وماذا أستطيع أن أمنحكَ
غير ذاكرة الفراشات؟
Adūnīs (ᶜAlī Aḥmad Saᶜīd Isbir)
(ur. 1930)
Signularis w formie pluralis
Semantyka
(fragment poematu)
A wy łany suńcie słomianymi krokami,
zdejmij swoją koszulę góro.
Przechodzi światło, przechodzą jego owady,
chaszcze przechodzą,
przechodzą wzgórz talie.
A mnie
otulonego przez czas i popiół
drzewo strąca ze swoich prześwitów
i chwyta mnie przestworze zamknięte między niewidzialnymi udami.
Wśród fal owoców szukam pąka labiryntu,
dokąd uniesie mnie żagiel rozkoszy, tam gdzie skały mieszają się z masztami
i gdzie ciało jest niszą, a pożądanie obleganą twierdzą.
Powiadam więc: nasz świat będzie bestią
zieloną
ale –
miłości nadchodząca, nadchodzące ciało!
Gdzie ci dam schronienie,
cóż ci ofiarować mogę
prócz pamięci motyli?
(Tłum. własne)
Adūnīs, Mufrad bi ṣīġat al-ǧamᶜ wa-qaṣāᵓid uḫrā,,
Bayrūt 1996, s. 355